czwartek, 2 marca 2017

Przeżyć bez prądu - pozytywne i negatywne aspekty.


Wiecie co? Przez ostatnie półtora tygodnia nie miałam.... prądu. Wystarczyło zwarcie, żeby kawałek instalacji elektrycznej się spalił i odciął wszystkie moje sprzęty od zasilania. Poczułam się jak prawdziwy paleo-człowiek: no computer, no tv, no internet, no phones. No ok, miałam światło.

Na początku byłam wściekła i smutna, dosłownne chciało mi się płakać, jak uświadomiłam sobie co się stało. Bez komputera i TV jakoś da się żyć no ale... lodówka? Pralka? Suszarka do włosów? Żelazo? Dodatkowo nie mam w mieszkaniu żadnego zegarka, jedyny jaki posiadam to ten w telefonie, więc jeśli w ciągu dnia wyczerpałaby mi się bateria (co przy androidzie jest wysoce prawdopodobne) to nie wiedziałabym nawet która godzina! 

Do tego obawiałam się, że czeka mnie armagedon przy wymianie instalacji, kucie ścian i demolka wszystkich pomieszczeń. No dosłownie nie mogło być gorzej.


Jak poradziłam sobie bez prądu?

Najgorsza sprawa była z lodówką - miałam tam masę jedzenia, pojemników i słoików oraz zapasy mrożonego mięsa, ryb i warzyw. Część przewiozłam do swojego partnera, część została na balkonie bo było na szczęście jeszcze wystarczająco zimno. Noce spędzałam poza domem, żeby móc przy okazji normalnie zjeść śniadanie z przywiezionych produktów. Obiady i kolacje gotowałam na bieżąco w małych ilościach, tak aby nic nie zostawało i abym nie musiała później jeżdzić z pojemnikami i słoikami po mieście.

Wieczorami poza domem musiałam też ładować telefon, żeby w ciągu całego dnia mieć możliwość zadzwonienia i aby mieć dostęp do zegarka. Więc odbyłam także detoks od telefonu - nie pisałam, nie dzwoniłam zbyt wiele i praktycznie nie używałam internetu, aby nie nadwyrężać mojej beznadziejnej baterii. 

Internet i TV w zasadzie nie są dla mnie niezbędne, chociaż ze względu na to, że od wielu lat mieszkam sama to lubię jak "coś gada". Z internetem gorzej - bo utknęła tam moja praca magisterska czekająca na poprawki a także inne ważne zadania i sprawy, które pasowało mi odhaczyć. No ale mówi się trudno - postanowiłam się z tym pogodzić i jakoś zaadaptować do nowych warunków. 

Jeśli chodzi np. o pralkę to musze przyznać, że chyba nigdy nie zrobiłam takiej ilości prania ręcznego! Ale jakby nie patrzeć - kiedyś wszyscy prali ręcznie, więc i do tego się przyzwyczaiłam. Niestety wszystko musiałam potem wozić do prasowania, bo po takim praniu wszystko jest wymiętolone na wszystkie możliwe sposoby. 

No cóż, nie było to wszystko zbyt wygodne ;)

Plusy awarii prądu

Okres ten mogę to podsumować jednym wyrazem: cisza. Już dawno nie pamiętałam, jakie to przyjemne uczucie kiedy w mieszkaniu panuje cisza, kiedy tylko raz od czasu słychać kota spacerującego po podłodze i kropelki kapiącej wody w zlewie.  

Po kilku dniach zobaczyłam, że mam bardzo, BARDZO dużo czasu! Nie było go, kiedy wolne chwile spędzałam w sieci lub oglądając filmy. Nie było go, bo internet i telewizja go dosłownie pożerały. Nagle się okazało, że popołudnie jest takie długie i spokojnie możnaby ten czas wykorzystać na jakieś kreatywne myślenie, samodoskonalenie, medytację, a nawet patrzenie przez okno z nudów. Skutkiem tego nadrobiłam prasę, która po zakupie zdąrzyła się tylko zakurzyć,  przeglądnęłam wiele książek, wyspałam się (TAK - z nudów chodziłam codziennie na drzemki :)), zrobiłam chyba najwięcej w życiu prania ręcznego i porządków. W pewnym momencie było całkiem miło potrafić się tak wyciszyć i odciąć się od nieustannego bombardowania informacjami (na co sobie z reguły pozwalam, bo jestem także politologiem więc analizowanie informacji, w szczególności politycznych to mój chleb powszedni). Mój mózg się chyba z tego ucieszył;)


Jeszcze jednym plusem tej całej sytuacji oczywiście jest to, że napewno trchę zaoszczędzę na rachunku za prąd. W końcu przez ponad tydzień nie używałam żadnej elektryki: telewizji, laptopa, dekodera, routera, czajnika bezprzewodowego, mikrofali, ekspresu do kawy, suszarki, pralki, żelazka, piekarnika, a nawet elektrycznej iskry w piecyku. 

Podsumowanie

Teraz, kiedy usterka została już naprawiona to wcale nie miałam ochoty o razu włączać telewizji i komputera (z obowiązków w końcu musiałam, ale zrobiłam to z dużym oporem), niebieskie światło wcale nie jest  przyjemne, szczególnie kiedy przez jakiś czas nie miałam z nim aż takiego kontaktu jak zazwyczaj i skutkiem czego dopiero teraz zauważyłam  jego minusy.

Na domiar dobrego, w weekend wypoczywałam w Zakopanym, gdzie spędzałam czas na termach, saunie i szeroko pojętym relaksie.  Odwyk od mediów i wypoczynek sprawiły, że od kilku dni czuje się bardzo dobrze i co więcej zniknęły dręczące mnie (o podłożu stresowym) migreny, towarzyszczące mi od kilkunastu już tygodni! A teraz nic - moja głowa znowu jest lekka. Przez ten czas uświadomiłam sobie, jak bardzo brakuje mi spokoju, zieleni, czystego powietrza i wypoczynku, a jak zbyt wiele mam na codzień elektroniki i spędzenia czasu siedząc w zamkniętych pomieszczeinach. Plan jest taki, żeby w najbliższym czasie to zmienić :)

Zbliża się czas Wielkiego Postu, może dla niektórych to będzie motywacja aby porzucić monitory i zamienić je na spacer po górach albo chociaż fajną książkę :) 


2 komentarze:

  1. Do wszystkiego mozna sie przyzwyczaic , a czasami zycie bez mediow jest prawdziwym relaksem.

    OdpowiedzUsuń